Ponury car (Mikołaj I) czuł, że grunt chwieje się pod jego żelaznemi stopami, że kajdany, któremi potrząsał i groził ludom Europy, wysuwają mu się z ręki, że pod wpływem ciosów wojennych rozpada się i pęka odbudowany przez niego gmach despotyzmu, z którego, jak z cytadeli, wygrażać mógł całemu światu. Więc z trwogą zatapiał posępne oczy w nieznaną przyszłość wyłaniającą się z dymów bojowych pod oblężonym Sewastopolem. Trawiony zgryzotą, patrzeć musiał na klęski swej armji, za pomocą której miał utrzymać ład i spokój w Europie. Niespodziewana śmierć w d. 2 marca 1855 r. położyła kres jego zgryzotom, a zarazem kres wojnie, którą wszczął nieopatrznie, a która poderwała przesadzoną opinję o potędze caratu. Na wieść o zgonie tyrana wszystkie ludy, poddane jego nieubłaganym rządom, odetchnęły z ulgą. Radosne uczucie ogarnęło inteligencję rosyjską, która skroś ciemności długiej nocy ujrzała wstający świt nowego życia. I w Polsce zgon Mikołaja ogromne uczynił wrażenie. A wrażenie to spotęgowało się jeszcze, gdy w roku następnym umarł drugi z katów Polski, feldmarszałek Paskiewicz. Zgon dwóch ludzi, którzy w ciągu ćwierćwiecza najokrutniejszych chwytali się środków, by zabić dążenia narodowe Polaków, wyrwał z letargu społeczeństwo.
Kongres paryski w całym kraju wywołał ogromne ożywienie. Wierzono, że dyplomacja europejska wykorzysta klęskę Rosji i podniesie sprawę polską, a wiara w cesarza Francuzów Napoleona III, była tak wielka, że przypisywano mu nawet zamiary odbudowania niepodległej Polski. Nadzieje zawiodły, sprawa polska nie była podniesiona na kongresie paryskim… Kongres, przykuwając do siebie uwagę opinji polskiej, zbudził i w Królestwie myśl polityczną z długiego uśpienia. Społeczeństwo, odzwyczajone od wszelkiej polityki, zastrachane i zgnębione rządami Paskiewicza, zaczęło zastanawiać się nad własną przyszłością i myśleć o polepszeniu swojego losu. Obudzone nadzieje, acz jaskrawo przeczyła im rzeczywistość, nie dały się z serc polskich wytrawić… Łudzono się, że Aleksander I pragnie zerwać z polityką swojego ojca, że zamierza obdarzyć Rosję konstytucją, a w Królestwie powrócić stan rzeczy, który utrwalił po Kongresie Wiedeńskim Aleksander I… Śród społeczeństwa, rozkołysanego słodkiem marzeniem, rozeszła się wieść, że nowy car w maju 1856 r. przyjechać ma do Warszawy.
Wieść ta zelektryzowała kraj cały. Na przyjęcie Aleksandra zjechali się do Warszawy marszałkowie szlachty, stawiło się grono dostojników świeckich i duchownych, przybyło mnóstwo obywateli ziemskich ze wszystkich stron kraju. Zjazd był olbrzymi… Nadszedł nareszcie dzień oczekiwany. Olbrzymie tłumy wyległy na ulice, by powitać potężnego władcę. Późnym wieczorem ukazał się powóz, wiozący Aleksandra. Na widok człowieka, od którego zależały losy kraju, a któremu przypisywano wspaniałomyślne intencje, publiczność nie szczędziła oznak życzliwości. Od rogatek moskiewskich na Pradze do Belwederu obijały się o uszy cara grzmiące wiwaty podnieconej nadziejami ludności. A że wjazd odbywał się wieczorem, więc rzęsista iluminacja zapłonęła w mieście. Śród hucznych okrzyków, w powodzi światła posuwał się powóz carski przez ulice Warszawy. Zdawać się mogło, powiada ironicznie historyk rosyjski, Berg, że, „do swojej stolicy wjeżdżał jakiś zmartwychwskrzeszony Piast lub Jagiellończyk”. Ironji tej dziwić się nie można, gdyż do starej Polski stolicy wjeżdżał nieodrodny syn Mikołaja, spadkobierca carów, którzy w ciągu całych stuleci pracowali nad zgubą narodu. Przeniknięty temi tradycjami, młody car ani myślał o spełnieniu pokładanych w nim nadziei. Więc nie zgodził się na przyjęcie adresu, który mu wręczyć zamierzano, a nazajutrz po przyjeździe, przyjmując w pałacu belwederskim marszałków szlachty, urzędników i duchowieństwo, wygłosił przemówienie, w którem zadźwięczały te same struny i ten sam ton, jakim przemawiał do Polaków Mikołaj.
Ku wielkiemu rozczarowaniu słuchaczów oświadczył Aleksander, że jednak porządek, ustalony przez Mikołaja, niczem nie może być naruszony. – Precz z marzeniami! Precz z marzeniami, panowie! – napominał car i zapewniał, że wszelkie marzenia potrafi poskromić, że pomyślność Polski leży w ścisłem zjednoczeniu się z Rosją, że wszystko, co uczynił Mikołaj, uczynił dobrze, że rządy jego, Aleksandra, będą dalszym ciągiem rządów mikołajowskich… A jednak pomimo najszczerszych chęci Aleksandra, by w polityce kroczyć śladem okrutnego Mikołaja – rozluźniały się więzy, któremi w ciągu lat 25 skrępowane było społeczeństwo polskie. A przyczyną tego zjawiska był wiatr liberalizmu, który skutkiem klęsk w ostatniej wojnie powiał po olbrzymich przestrzeniach państwa rosyjskiego i we wszystkich sferach, bo nawet w najbliższem otoczeniu samego cara, utrwalił przekonanie, że systemem mikołajowskim dłużej rządzić nie można, gdyż system ten podkopał potęgę mocarstwową Rosji.
W Polsce car pozwolił na wydanie niektórych pism Mickiewicza; w ogóle cenzura złagodniała. Pustoszała cytadela, ustawały areszty. Otwarta została w Warszawie Akademja Medyko-Chirurgiczna, która ściągała do Warszawy tłumy młodzieży. W kwietniu 1858 r. zniesiony został w Królestwie stan wojenny, trwający od upadku powstania listopadowego. Na Litwie w gubernjach wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej zezwolono na wprowadzenie do szkół języka polskiego. Sprawa Litwy, jej dola i przyszłość wiązana była nieodłącznie z przyszłością Królestwa. Połączenie obu krajów, przyrzeczone jeszcze przez Aleksandra I, było jednem z naczelnych dążeń, które na sztandarze swoim wypisało powstanie listopadowe, było ideowym powstania tego spadkiem, było kwestją, nierozerwalnie z rozwojem i bytem narodu polskiego złączoną. Ile razy w przeszłości podnosili Polacy sprawę narodu, tyle razy sprawa złączenia się z Litwą i Rusią stawała na porządku dziennym, jako sprawa, bez której zagadnienie polskie nie może być rozwiązane. Już w r. 1831 była to najdrażliwsza dla cara Mikołaja kwestja. Następca jego również wybuchał gniewem na samą myśl o tej drażliwej dla caratu kwestji i gniewu swojego ani myślał taić. Pomimo to i w Wilnie (w r. 1858) przygotowano carowi przyjęcie owacyjne, entuzjastyczne. Całe miasto, udekorowane przepysznie flagami, zielenią, dywanami, cyframi cesarskiemi, szumiało radosnem upojeniem, drżało od wiwatów. Zatracono poczucie wszelkiej miary, zapomniano o godności.
Jednakże nastrój społeczeństwa ulega szybkiej zmianie zarówno wskutek postępowania rządu rosyjskiego, jak i wiadomości z Zachodu: Włosi, poparci przez cesarza Francuzów, Napoleona III, wypierają Austrję z Włoch i jednoczą się. Napoleon woła w odezwie: „Święta jest w oczach Boga sprawa, która się opiera na sprawiedliwości, ludzkości, miłości ojczyzny i dążeniu do niepodległości” – budząc w Polakach nadzieję, że i polska walka o niepodległość znalazłaby poparcie Francji… Nadarzyła się okazja do manifestacji, której echa szeroko rozeszły się po świecie. W październiku 1860 r. car Aleksander, często odwiedzający stolicę Polski, zaprosił na zjazd do Warszawy cesarza Franciszka Józefa i przyszłego króla pruskiego, Wilhelma. Zjazd przyszedł do skutku. Przyjechał car, zjawiło się wielu książąt, mnóstwo dygnitarzy, przybyli tłumnie korespondenci pism zagranicznych, by poinformować Europę o uroczystościach warszawskich. Chwilę tę postanowiła wyzyskać czerwona młodzież i zaświadczyć przed światem, że nastrój w kraju się zmienił, że drobne ustępstwa i ulgi bynajmniej nie zadowoliły stolicy kraju. Więc przedewszystkiem dała hasło, by publiczność nie brała udziału w przygotowywanych uroczystościach. Wydano bezimienne plakaty, wzywające ludność do pozostawania w domach i do wychodzenia na ulice tylko w razie konieczności. Wezwanie znalazło posłuch. Miasto zwykle rojne, gwarne, ruchliwe, zmieniło swą postać. Przejeżdżających monarchów nie witały już tłumy publiczności. Ulice były milczące, wiało z nich pustką i chłodem. W dzień galowego przedstawienia rozlano w teatrze ciecz cuchnącą, lożę cesarską wymazano błotem, tak że tylko dzięki nadzwyczajnym wysiłkom służby teatralnej przedstawienie mogło się o oznaczonej porze rozpocząć. Wspaniałej iluminacji w Łazienkach, oprócz gości carskich, przypatrywały się milczące drzewa i policjanci. Gapiom, zatrzymującym się na ulicach podczas przejazdu powozów dworskich, młodzież oblewała ubrania kwasem siarczanym, a postrojonym damom obcinała nożycami suknie. Cesarza Franciszka Józefa, opuszczającego dworzec wiedeński, grupa młodzieży powitała włoskim okrzykiem: – Vive Solferino et Magenta!
Nieproszeni goście wywieźli z niegościnnej Warszawy niezbyt przyjemne wrażenia, a korespondenci pism zagranicznych, bacznie notujący wszystko, rozgłosili po świecie, jak to stolica Polski witała swojego „króla”. Zjazd warszawski – twierdziło jedno z pism francuskich – dowiódł, co zdziwiło wielu, że Polska nie umarła. A głośny w całym świecie rewolucjonista rosyjski Hercen, wywierający ogromny wpływ na umysły w Rosji, w swoim „Kołokołe”, czytanym pilnie przez samego cara, pisał… Despotyzm carski, nieznający miary, ni granic, napotkał nareszcie swą granicę i wywołał tę nabolałą reakcję milczenia i tłumionej pogardy, przed którą bledną królowie… (Powstanie styczniowe – Artur Śliwiński).
Ewelina Wróblewska, Rok 1863, 1923 r.