Młodszy brat Ludwika Narbutta, Franciszek, był najzagorzalszym patrjotą w rodzinie. Zaciekły, milczący, traw ił w sercu pożar uczuć narodowych. Już w dzieciństwie nie znosił muzyki wojskowej, zachodzącej czasem do dworu w Szawrach: gdy grała – uciekał, za tykał sobie uszy, lub krzyczał. Wzdrygał się na widok, gimnazjalnego mundurka, a gdy wdziać go musiał – uciekać chciał ze szkoły. Przemógł jednak wstręt rozumem. Gdy przyjeżdżał do domu na święta, lub w akacje, przewoził różne zabronione wiersze i śpiewki i kryjąc się przed matką deklamował, lub śpiewał je z zapałem w ogrodzie przed rodzeństwem. Zabawa w wojnę była najmilszą jego rozrywką. Starał się hartować i przyzwyczajać do niewygód i wytrwałości. Franciszek był już w szkołach, gdy uwięziono Ludwika w Wilnie. Część kompromitujących papierów chroniła się u Franciszka w łóżku pod siennikiem. W czasie rewizji, w nocy, zbudzono nagle malca w nadziei, iż ze snu dzieciak się z czymś wygada, on jednak, w cale nie strwożony, tak zręcznie udawał rozespanego, o niczem nie wiedzącego, iż żandarmi dali mu pokój i odeszli.
W czasie po w ro tu Ludwika z Kaukazu, Franciszek kończył uniwersytet w Petersburgu, gdzie studjował prawo. Rewolucyjna młodzież polska, przygotowując się do przyszłej: walki, zawiązała stowarzyszenie, którego organem było, sekretnie wydawane pisemko, „Skowronek”. W niem i Monczuńska, utrzymując w ciąż kontakt z młodzieżą, zamieszczała utwory swoje. Niepokoiło to i drażniło jej męża, Alberta Monczuńskiego, który urzędując w Wilnie, bardziej spokojnego i lojalnego był ducha. Zamknął swój dom przed studentemi razu pewnego, gdy mąż był w biurze, stanął nagle przed siostrą, w jej pokoju, Franciszek, gdyż w Petersburgu policja wpadła na trop organizacji. Wielu jej członków już aresztowano, niektórych wysłano do Rosji.
Franciszek prosił siostrę, by przez męża ułatwiła mu dostanie paszportu i tak zwanej „padarażnej” do przejazdów pocztą, oraz z dopomogła mu materjalnie. Prosił też o schronisko n a dni parę. Była to rzecz najtrudniejsza. Stróż domowy nieprzychylnie się do studentów odnosił, ale pokojówka wierną była swej młodej pani i umiała zręcznie stróża odprowadzić, dając Monczuńskiej możność ukrycia brata. Naznaczyła mu schadzkę w kościele św. Jana , a sam a udała się do męża. Ponieważ nigdy nie bywała w jego biurze, więc zbladł na jej widok, czując coś niezwykłego. Gdy się dowiedział o co chodzi rzekł tylko: – ,,Dla Ciebie zrobię wszystko, ale to zguba, to śmierć moja! Zrobił też wszystko czego chciała, zezwalając na widzenie się z bratem u Św. Jana. Znalazła Franciszka w ławce, gdzie siadywała dawniej z matką. W ręczyła mu nieznacznie dokumenty i pieniądze i, niby się modląc, rozmówili się ze sobą i pożegnali…
Franciszek Narbutt znalazł się najprzód w Brukselli, skąd udał się do Cuneo. Potem wstąpił do wojskowej szkoły polskiej w Genui. Wybuch powstania w Królestwie Polskiem ściągnął Franciszka z zagranicy w szeregi Langiewicza, gdzie służył zrazu w piechocie, w randze kapitana, odznaczając się męstw em i walecznością, następnie brał udział w formowaniu jazdy. Gdy powstanie upadło i należało myśleć o ratowaniu się od niewoli i śmierci, Franciszek Narbutt, przed ucieczką zagranicę, złożył przedewszystkiem naczelnikowi powiatu Zamojskiego, wszystkie rachunki w raz ze sprawozdaniem ze swych czynności. Jeszcze raz udało się Franciszkowi szczęśliwie przemknąć za granicę. Znalazł się na ten raz na bruku paryskim bez środków do życia, ile wiedział jeszcze, że siostra Teodora Monczuńska znajduje, się w hotelu Lambert. Mówiono mu wprawdzie o jakiejś Narbuttównie, ale pod tem nazwiskiem siostry szukać nie mógł.
Pewnego razu, przechodząc ulicą głodny i zgnębiony zaklął głośno po polsku. Paryż wówczas pełen był Polaków emigrantów, różnych nieszczęśliwych rozbitków z powstania. Na odgłos mowy swojskiej zbliżyło się do Franciszka dwóch nieznajomych, pytając dlaczego kinie tak zawzięcie… W rozmowie z nimi dowiedział się, iż w hotelu Lambert znajduje się jakaś pani, zbiegła z kraju, pod nazwiskiem Narbutówny. Udał się więc tam i z radością ujrzał własną siostrę, a gdy wymawiał jej dlaczego się okrywa panieńskiem nazwiskiem, tłumaczyła mu, iż jest ono bardziej znane ogółowi polskiemu. Dzięki siostrze, Franciszek Narbutt znalazł wkrótce potężnych protektorów w ks. Czartoryskim i hr. Dziaryńskim. Ostatni zwłaszcza serdecznie polubił młodzieńca.
Wkrótce oddał się Franciszek studjom inżynierskim w Belgji, po ukończeniu których dostał tam odpowiednią posadę. Zaraz jednak Działyński przeniósł go do Galicji, polecając ks. Adamowi Sapieże, oraz ks. Władysławowi Czartoryskiemu w gorących słowach. Z wyjątkiem Franciszka Narbutta, wszyscy członkowie rodziny Narbuttów spoczęli w ziemi ojczystej, którą tak gorąco kochali.
Grób Ludwika, przez czas długi po powstaniu, zwłaszcza za czasów gospodarki w powiecie lidzkiem wojennego naczelnika Ałchazowa, był pilnie strzeżony przez władze, nie dozwalające nikomu przyklęknąć przed nim, ani zmówić pacierza za umarłych, poległych. Spędzono zeń nawet kobiety wiejskie i chłopów, odwiedzających zrazu często mogiłę ukochanego wodza i jego towarzyszy. Nie wolno było ani czcić pamięci, ani się modlić, za „buntowszczyków“.
W r. 1864, w rocznicę bitwy pod Dubiczami, znalazło się na grobie, pewne towarzystwo, wraz z p. Henszelówną, siostrą byłego członka organizacji. Natychmiast zostali wszyscy otoczeni przez żołnierzy i popędzono do Lidy, o mil kilka odległej. Nie pomogły żadne prośby i tłumaczenia. ,”Raz się modlicie na grobie Narbutta, jesteście tacy sami buntowszczyki, jak i on”.
Żydzi w Lidzie, zwykle ulegający mocniejszym prądom i schlebiając władzom, nie chcieli puścić na nocleg do żadnej karczmy „politycznych”, przybyłych pod konwojem. Wszystkie drzwi przed nimi były zamknięte i staliby tak na deszczu noc całą, gdyby nie przemokli również żołnierze, którzy kolbami drzwi karczmy otworzyli. Nazajutrz, zaprowadzono więźniów do sprawnika Czertowa. „Czto eto za palaki”? – spytał, a dowiedziawszy się o przestępstwie, odesłał do wojennego naczelnika. Ałchazow, wpadł w gniew, niemal w szał…. tupał nogami, bił w stół pięściami, łajał i krzyczał. Po tej, odegranej dla postrachu scenie, wybiegł z pokoju…. Więźniowie stali długie godziny, nie wiedząc, co z sobą zrobić, ani co ich czekać może. Wreszcie ukazał się znowu Ałchazow i już spokojniej, oświadczył, iż jeśli nie zapłacą po 25 r. „sztrafu” – pójdą do „ostrogu”. „Inacze w ostrog”! Dodał głośniej. Takiej sumy pieniędzy, nikt nie miał przy sobie, ale według białoruskiego przysłowia: „Kali bieda – hroszy buduć” – dostali żądaną kwotę i złe żywszy ten haracz Ałchazowowi, mogli spokojnie po dwóch dniach, wrócić do domów. Podobne wypadki kilkakrotnie się powtarzały. Tak ówcześni urzędnicy moskiewscy, zbierali sobie fundusze, zacierając jednocześnie ślady powstania.
Po upadku ducha narodowego, powiat Lidzki, ogłuszony, oniemiały z bólu, patrzał na swych synów, wyganianych na Sybir, lub na śmierć prowadzonych, patrzał na swą ziemię rozszarpywaną, na ruinę gniazd odwiecznych, a uściełanie nowych, obcych. Strach i rozpacz, przyginały wszystko do ziemi. Ludzie żyli, jak w gorączce, oczekując najgorszego, wobec coraz to nowych, a cięższych zarządzeń i prześladowań. Nie dziwiono się już niczemu chyba temu, że się jeszcze żyje i przebywa pod rodzinną strzechą, żegnano się rano z ulgą, że noc się przespało choć w dręczącym, niespokojnym śnie, szeptano z trwogą pacierze, by wschodzący dzień, nowych nie przyniósł klęsk!
Modlono się, by o nich, żyjących jeszcze na swobodzie zapomniano. Cisza żałobna zaległa dwory i dworki, zagrody i zaścianki. One największe niosły ofiary – na nie też największe spadły ciosy. W każdym domu opłakiwano cicho zabitych, zesłanych, lub zamkniętych w więzieniu. Długa i sroga zima okryła śniegiem zgliszcza po spalonych wsiach i zagrodach… Czasem tylko zabiegał na nie jakiś dawny pies zbłąkany i zawył boleśnie i stado kruków i wron grzebało po śniegach. Oddziałki zbrojne w lasach zniknęły już, rozbite przez wroga, albo wyłapane. Gdzieniegdzie, tułał się jakiś rozbitek jeszcze, ale starał się ukryć w bezpiecznej izbie, podleczyć z ran, lub wycieńczenia i ujść, jeśli się tylko uda dalej, zagranicę. W zamilkłych borach i puszczach, unosiły się tylko krwawe widma wspomnień.
Obce, wrogie, moskiewskie wpływy, coraz bardziej opanowywały lud, odwracając go od nas. Z biegiem życia ekonomicznego, zmieniła się fizjonomja powiatu. Pod siekierą żydowską padły już owe lasy i puszcze, które, ratując nieraz ziemię ojczystą, musieli sprzedawać właściciele. W pajęczych sieciach Moskałów i Josieli, uszczuplały się fortuny ziemiańskie, a niektóre całkiem znikły z horyzontu. Powiaty inne prądy, zwiększyła niewola, zmienili się ludzie… Ale duch przeszłości przetrwał, budząc śpiących i wnikając do serc młodszego pokolenia.
W jubileuszową rocznicę powstania w 1913 r., obchodzoną we Lwowie, ukazało się nowe pismo Józefa Berkmana, przedstawiające śmierć Narbutta pod Dubiczami. Jak wiadomo, obraz podobny zostawił społeczeństwu, Andrioll. W pół wieku odżyła ta sama myśl znowu, składając nowy hołd pamięci wodza. Wśród uroczystości lwowskich, nie zapomniano uczcić i siostrę bohatera p. Monczuńską. W roku 1863, Szawry miały podlec konfiskacie. Dwaj jednak ówcześni działacze moskiewscy, Siańskoj i Szpejer, ostrzyli obaj zęby na łakomy kąsek i konkurując z sobą o ich posiadanie, zatrzymywali wciąż, jeden przed drugim, ostateczny wyrok, aż się doczekali manifestu, który im obu, pożądaną zdobycz z rąk wytrącił. Szawry, tym sposobem, ocalały od konfiskaty i dopiero potem sprzedała je wdowa po Bolesławie Narbucie i jej dzieci.
Wiele lat upłynęło od śmierci Ludwika Narbutta, wodza powstania lidzkiego, ale postać jego świetlana, wyłania się wciąż ku nam z mgieł przeszłości w promieniach aureoli i serca do silniejszego tętna porusza. Działalność Jego, charakteryzująca w pewnym stopniu ową epokę, rzuci, może jakieś światełko, dla przyszłego, historyka dziejów powstania lidzkiego, młodszemu zaś pokoleniu odsłoni drobną tymczasem kartkę z niedawnej przeszłości.
Naród bowiem, który nie zna i nie szanuje jej pamiątek – nie może się nazywać narodem.
ZOFJA KOWALEWSKA
DZIEJE POWSTANIA LIDZKIEGO
WSPOMNIENIE O LUDWIKU NARBUCIE
Odbitka z „Dziennika Wileńskiego”