W Krakowie zmarła Teodora Monczuńska. Odeszła w zaświaty jedna z najświatlejszych postać, doby popowstaniowej. Emisarjuszka Rządu Narodowego w 1868 r. w pow. Lidzkim w niepodległej Polsce – kawaler orderu „Poloniae Restitutae”. Córka historyka Teodora Narbutta, siostra dowódcy oddziału powstańczego Ludwika Narbutta. A przede wszystkiem złote miłujące serce i wielki umysł. Prawdziwa „arka przymierza pomiędzy dawnymi i nowymi laty”. W Krakowie „na Bliszku” w klasztorze S. S. Felicjanek przez cały dzień panowała świątynna cisza. U wrót klasztornych zatrzymywały się i gały fale wrzącego wówczas Krakowa. Tam za murami klasztornem, zaczynał się inny świat, kontemplacji, modlitwy i cichej, mrówczej pracy. W morach tych znalazły przystań rozbitki życiowe zagnane do schroniska S. S. Felicjanek przez burze wielkiego świata. Były to przeważnie z dalekich kresów ziemianki, które chroniąc się przed prześladowaniem rządu rosyjskiego znalazły na Bliszku bezpieczne schronienie. Wśród nich dwie celki zalane słońcem zajmowała Teodora Monczuńska. Nie przyjęła w prawdzie reguły zakonnej, ale w blaskach Bożych płynęły jej ostatnie dni burzliwego dawniej żywota. Otaczono ją wielką czcią. Miała w tym klasztorze prawa wyjątkowe. W godzinach po południowych wolno było ją odwiedzać. I wtedy w ciszę klasztorną wpadało młode bujne życie, roześmiane, promienne, pełne wiary w nową, lepszą przyszłość. Przez korytarze klasztorne przebiegała gromadka nas młodych Litwinów, i garść artystów, aby chwil kilka spędzić „u ciotki” jak ją wszyscy zwykliśmy nazywać. Wśród najczęstszych gości byli wybitni artyści malarze K. Sichulski (popularnie Sichulą zwany) świetny subtelny akwarelista Teodor Grott, krytyk literacki. Przecław Smolik, wielki dziwak i oryginał, Józef Albin Herbaczewski, ten który tak boryka się obecnie z rządem litewskim w Kownie, Jan Stanisławski, „co malował małe obrazki”, rzeźbiarz prof. Ksawery Dunikowski, „czarny” Varnas, najwybitniejszy przedstawiciel malarstwa litewskiego, kilku profesorów uniwersytetu Jagiellońskiego i całe mnóstwo młodzieży z Akademji sztuk pięknych i Wszechnicy krakowskiej.
Pani Monczuńska miała umysł niezwykle żywy i chwytny. Intuicję wrodzoną pogłębioną przez wszechstronne wykształcenie, zadziwiającą znajomość literatury wszechświatowej. Pisała często sama. W rocznikach „Czasu” krakowskiego znajduje się nie jeden artykuł literacki jej wytwornego pióra. Na Bliszku mile witana była „Młoda Polska”. Miała w przeszło 70-letniej pani Monczuńskiej gorącą orędowniczkę i obronicielkę wobec złośliwych nieraz uwag profesorskich, Pamiętam, te dysputy na temat nowych prądów w literaturze lub malarstwie przybierały nieraz namiętny burzliwy charakter Głosy przedzierały się na cichy korytarz klasztorny budząc zaniepokojenie wśród Sióstr. „Ciotka” musiała przeciwieństwa godzić z przedziwnym taktem towarzyskim. W ogóle była dla nas młodych wzorem „Savoir vivru” wyniesionym z najświetniejszych salonów francuskich. O przeszłości mówiła często i chętnie. A było to przeszłość całego pokolenia lepszych w narodzie którzy po upadku powstania tułali się na gościnnej ziemi francuskiej. Zagłębieni w miękkie poduszki siedzeń przy czarnej kawie, otuleni fioletowym dymem papierosów pośród mnóstwa żywych zawsze kwiatów słuchaliśmy krwawych opowieści o dniach minionych, o walkach na pobojowiskach beznadziejnych o bohaterstwie jednostek, o obojętności ogółu, o zdradzie chłopów, o szellach litewskich, o krwi ofiarnie przelanej dla tej wyśnionej ukochanej a wówczas jeszcze niewolnej Polski. Czuliśmy się mali, niezmiernie mali wobec tych olbrzymów ducha i poświecenia. Nie wiedzieliśmy, że za lat kilka niejednemu z nas trzeba będzie „rzucić swój życia los, na stos”. Gdyby nas dziś „dobra Ciotka” wezwała wszystkich do siebie, kto wie ilu by nas żywych zgromadził „na Bliszku”. Czasem gdy ktoś trącił w strunę narodową, dotknął przeszłości, wypadków powstania, tam Monczuńska ożywiała się jeszcze bardziej. Oczy zapalały się jakimś dziwnym błyskiem. Mówiła z. zapałem, jakby na nowo przeżywała Golgotę cierpień. W Dubiczach nad jeziorem Kotra w pow. Lidzkim wśród puszczy na wypoczynek schroniła się garstka powstańców z dowódcą swym Ludwikiem Narbuttem, bratem Teodory Monczuńskiej. Pewnego dnia gromadka włościan zbliżyła się do brzegu, mówiąc, iż chce zanieść świeżo upieczone chleby. Ludwik Narbutt, znany ze swego chłopofiIstwa, wyszedł naprzód, kazał zarzucić kładkę i z otwartemi rękami przyjął włościan. Gdy już włościanie znaleźli się na wysepce, padł strzał i ugodził dowódcę powstańców. Rzekomi włościanie byli przebranymi moskalami. Wywiązała się krótka, nierówna walka. Ludwik Narbutt zginął na miejscu. Część powstańców poległa, część dostała się do niewoli. Tylko nieliczni przedarli się przez lasy. Niezwłocznie po pogromie na miejsce przybyła siostra wodza. Rozpoznała zwłoki, które moskale zamiast je oddać rodzinie, porwali i w niewiadomym miejscu ukryli. Wkrótce po klęsce Dubickiej przyszedł Murawjewa rozkaz aresztowanie Teodory Monczuńsiej, jako emisarjuszki Rządu Narodowego wyznaczono cenę na jej głowę. Moskale obiegli dom rodzinny w Szawrach. Ale na szczęście ścigana przez satrapów, zmyliła straże i w przebraniu chłopskim przedostała się zagranicę.
Odtąd zaczęło się jej długie życie tułacze na obczyźnie. Krótko gości młodą emigrantkę Hotel Lamberte w Paryżu. Rodzina Przeździeckich zaprasza ją do siebie i wraz z nimi dzieli już wędrówki po Europie. Wysoka inteligencja młodej emigrantki zjednywa dla niej otoczenie. We Francji poznaje Teofila Lenartowicza, który z zapałem poświęca się wówczas rzeźbiarstwu. Pomiędzy Lenartowiczem a nią zawiązuje się serdeczna przyjaźń. która trwa niezamącona do końca jego życia. Mnóstwo listów pisanych przez Lenartowicza spoczywających w tece Monczuńskiej, czeka na wydawcę i biografa. Są tam sądząc z tych, jakie piszącemu te słowa czytała pani Monczuńska cenne przyczynki do okresu florenckiego Lenartowicza. Żywą korespondencję prowadzi z emigrantką Kornel Ujejski. Poświęca jej jeden ze swych utworów. Nawiązane wówczas stosunki z rodziną Ujejskich utrzymywała tam Mończuńska do końca życia. Warto tu zaznaczyć, że i Andriolli należał do jej bliższego otoczenia.
Znany obrazek p. t. śmierć Narbutta stworzył pod wpływem opowiadań pani Monczuńskiej. Około r. 1900 pani Monczuńska wraca do kraju i osiada na stałe w Krakowie. Raz jeden tylko pod cudzym paszportem przedostaje się na Litwę. Wraca smutna i rozgoryczona. Rozpoczęły się wówczas w jej rodzinnych stronach walki polsko-litewskie o język nabożeństw w kościele. Rozbiło jej to cały słoneczny światopogląd na stosunki polsko litewskie. Odtąd unika starannie rozmów politycznych. Tem silniej, tem goręcej przysłuchuje się głosom młodego pokolenia Polaków i Litwinów, jak gdyby chciała dosłyszeć w nich echa dawnej Unji i wierzyć, że przyjdzie czas, gdy znowu pomiędzy tymi narodami zakwitnie miłość. Niestety! Ostatnie lata przyniosły jej jeszcze większe rozczarowania, jeszcze silniejsze zgrzyty. Głęboki cień padł od rodzinnej ziemi na jej ukochania i ideały młodości.
Życzeniem tej wielkiej Polki było zawsze spocząć obok mogiły zabitych pod Kotrą powstańców. Czyby drogich prochów nie przeniósł do Dubicz, gdzie ma stanąć pomnik Ludwika Narbutta, komitet obywatelski pow. Lidzkiego? Niechby choć po śmierci zaszumiały jej brzozy Kotrzańskie, niechby się sen jej życia nareszcie spełnił!
Fr. Hryniewicz
Dziennik Wileński (84)
15.04.1925 r.